2022.10.25 – Niebo w zasięgu ręki

 

W pewnym sensie śmierć pokazuje jak należy żyć. W tym jednym momencie tracimy wszystko, co było nam bliskie, znane i pewne. Można powiedzieć, że doskonałe życie polegałoby na umiejętności rezygnowania w każdej jego sekundzie z tego, co posiadamy. Jest to niejako trenowanie umierania „na sucho”. Ta tak, jakbyśmy byli pilotami, którzy przez długi czas ćwiczą na symulatorze lotu, by w tym ostatnim, najważniejszym momencie przesiąść się na prawdziwy samolot. Nie wiemy jednak, czy uzyskana wprawa sprawi, że ze spokojem i pewnością podejdziemy do tego zadania…

 

Dzisiaj lęk przed śmiercią wydaje się znacznie większy niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim, obcy jest nam dzisiaj sam proces umierania. Mimo tego, że obraz śmierci jest w mediach niemal wszechobecny, to możemy przeżyć całe życie i nigdy nie zobaczyć naprawdę umierającego człowieka. Do niedawna ludzie byli naocznymi świadkami odchodzenia bliższych i dalszych krewnych, przyjaciół i znajomych. Dzięki temu mogli, przynajmniej w przybliżeniu – bo „z zewnątrz”, ale jednak – zobaczyć jak ten proces wygląda i choć trochę go oswoić. Obecnie śmierć naszych bliskich oddaliśmy w ręce profesjonalistów: ludzie umierają w szpitalach lub hospicjach, w oderwaniu od swoich rodzin. Odpowiednie instytucje zajmują się ubieraniem zwłok, układaniem ich w trumnach, kremacją, wreszcie pochówkiem.

Następny powód lęku przed śmiercią tkwi nie tyle w procesie umierania, co w samym fakcie naszej skończoności. Jak na razie, nie jesteśmy w stanie naukowo zbadać, czy po śmierci coś jeszcze jest, czy też nie. A jeśli jest, to co? Co się wtedy dzieje? Tego nikt nie wie. Współczesny człowiek zaufał przede wszystkim nauce, jeśli ona nie udziela mu odpowiedzi na jakieś pytanie, czuje się niepewnie.

We współczesnych społeczeństwach są obecnie różne poglądy na temat śmierci, ale ta wielość nie  niesie pociechy, a staje się dodatkowym powodem lęku przed nią. Dawniej było trochę inaczej, bo kultury były bardziej jednorodne. Posiadały spójne wyobrażenia na temat śmierci, związane z dominującą w tej kulturze tradycją czy religią. Te wyobrażenia mówiły o tym, czym jest śmierć i co następuje po niej. Nawet jeśli były niepokojące, to i tak, mimo wszystko, osłabiały lęk przed śmiercią. Dawały nadzieję, że po drugiej stronie może być lepiej, że twoi bliscy mogą ci pomóc albo że sam możesz oswoić swoją śmierć. Dzięki temu człowiek nie czuł się wobec niej tak bezradny. Na przekład chrześcijanie wierzą, że po śmierci czeka ich sąd Boży, niebo albo piekło. Wierzą, że życie w stanie łaski przybliża ich do nieba, że mogą liczyć na Miłosierdzie Boże, na wsparcie świętych, modlitwę najbliższych czy Mszę odprawioną za ich duszę. Jeśli ktoś jest buddystą tybetańskim, to ma do pomocy „Bardo Todol” – księgę, która, mówiąc najprościej, jest przewodnikiem w procesie umierania. Dzięki niej może dowiedzieć się, na czym polega śmierć, jak się zachowywać w trakcie umierania, jak wyzwolić się z kręgu wcieleń lub jak wybrać takie wcielenie, które stworzy szansę wyzwolenia w przyszłości.

Obecnie do przeciętnego przedstawiciela kultury Zachodu dociera tak wiele sprzecznych opisów śmierci, że szybko traci on orientację. Do wyboru ma nie tylko dyskursy oferowane przez wielkie tradycje religijne, ale też popkulturową papkę typu „życie po życiu”, opisującą doświadczenia ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną lub „pamiętają” swoje poprzednie wcielenie, czy też „wędrówki swojego astralnego ciała”. W sklepie z książkami ezoterycznymi można znaleźć dziesiątki „oświecających” publikacji na ten temat, a każdy twierdzi coś innego. W tym chaosie człowiek czuje się zagubiony. Śmierć stała się dla niego wielką niewiadomą, czymś obcym, niejasnym. Nie umie i nie chce się z nią pogodzić. Usuwa ją więc ze swego doświadczenia jak najdalej. To najczęstsze rozwiązanie, choć bardzo krótkowzroczne. Człowiek zamiast oswajać lęk, tłumi go w sobie, a on w pewnym momencie zwróci się przeciw niemu.

 

Żyjąc umieramy

Takiej postawie wobec śmierci sprzyjają podstawowe cechy kultury Zachodu. Otóż ta kultura nie potrafi zaakceptować sytuacji straty, porażki. Przegrana postrzegana jest jako coś poniżającego. Niedawno, na jednym z portali komentowano wyniki polskich sportowców na olimpiadzie w Pekinie. Były tam rubryczki: „bohater” i „antybohater” dnia. Pewnego dnia antybohaterem został ciężarowiec Robert Dołęga: „Wszyscy liczyliśmy, że dostanie złoty medal, a «dziad», nas zawiódł. Mamy prawo być rozczarowani” – można było przeczytać. Druga informacja dotyczyła Leszka Blanika, gimnastyka sportowego – bohatera dnia: „Leszek Blanik tym razem nie zawiódł”. Język tych wypowiedzi zdradza lęk przed przegraną i przemożną chęć zwyciężania za wszelką cenę. Przegrany na arenie sportowej czy poza nią, to człowiek skończony, upokorzony i poniżony. Według austriackiej uczonej Rian Eisler żyjemy, w kulturze, którą można określić jako dominaiter culture. Opiera się ona na ciągłej rywalizacji, a na szacunek i poważanie zasługują w niej tylko zwycięzcy. Liczą się wyłącznie ludzie sukcesu, którzy nie pozwolili się nikomu pognębić, nigdy nie zawiedli oczekiwań rodziny, nie „upokorzyli” swoją porażką współpracowników, wręcz przeciwnie – zdominowali całe otoczenie i wszystko jest pod ich kontrolą. Śmierć zupełnie nie pasuje do tego obrazu. Śmierć, tak przynajmniej się wydaje, to ostateczna utrata kontroli, stan całkowitej bezsilności, czyli – z tej perspektywy – najbardziej haniebna klęska, jaką można sobie wyobrazić. Współczesny świat skrycie marzy, że w końcu uda się śmierć pokonać. Tymczasem każda wielka tradycja duchowa uczy: „Skoro nie ma śmierci, nie ma też życia”.

Wielkie religie traktują życie jako przygotowanie na spotkanie ze śmiercią. Bez owijania w bawełnę powiadamiają człowieka, że „z prochu powstał i w proch się obróci”, ale też uczą go jak sobie z tym faktem poradzić. Prawda jest bowiem taka, że żyjąc umieramy. Każdy dzień przybliża nas do śmierci. Skoro tak jest, to idealnym rozwiązaniem – i przy tym całkowitym rozbrojeniem lęku przed śmiercią – wydaje się jakaś forma śmierci za życia. Współczesny myśliciel amerykański, Ken Wilber, przypomniał kiedyś słynną maksymę z dawnych czasów: „Jeśli umrzesz za zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz”. Innymi słowy, jeśli potrafisz umrzeć jeszcze w trakcie swojego życia, to śmierć ci już nigdy nie zagrozi. Wydaje się, że to właśnie jest religijny klucz do zmierzenia się ze śmiercią. W Ewangelii znajdujemy bardzo podobne sugestie. Jezus mówi: „Musisz być jak ziarnko, które wpada w ziemię. Jeśli nie obumrze, nie wyda plonu”. Skoro twoje życie ma „wydać plon”, musi w nim nastąpić jakaś radykalna zmiana, która będzie przypominała śmierć – nieodwołalne zakończenie tego, co było i otwarcie się na coś zupełnie nowego. To właśnie proponował św. Paweł, pisząc: musi w nas umrzeć stary człowiek i narodzić się nowy (por. Gal 2,19-20). Jeśli możesz to powiedzieć, wygrałeś, bo dla ciebie śmierć nie będzie zderzeniem się z obcą rzeczywistością, ale wyczekiwanym złączeniem z Całością.

 

Głupi i mądry brat

Pozostaje pytanie, jak taki stan osiągnąć? Większość tradycji religijnych ma tutaj wspólną odpowiedź: trzeba się uwolnić od własnego ego (a przynajmniej zdetronizować swoje „ja”), a więc nauczyć się rezygnować ze swoich oczekiwań i pragnień. Nie dlatego, że jest w nich coś złego. Co może być bowiem złego na przykład w pragnieniu bliskości i bezpieczeństwa? Nic. Jednak jeśli się do tych pragnień przywiążesz, stracisz z oczu coś cenniejszego. Jak twierdzi Carl Gustav Jung, nasz umysł i cała rzeczywistość zachowują się, w pewnym sensie, interaktywnie. Jeśli postępujesz z nimi właściwie, będą ci służyć, a jeśli nie, wyrządzą ci krzywdę.

O tym mówią religie, tradycje duchowe, ale także duchowe bajki. Moja ulubiona, rosyjska, opowiada historię o głupim i mądrym bracie. Pewnego razu żyła sobie wdowa z dwojgiem synów. Któregoś dnia zachorowała. Głupi brat, widząc, że bez pieniędzy nic nie wskóra, udał się na ich poszukiwanie. Po drodze spotkał kulawego wróbla, który prosił: „Pomóż mi, zaplątałem się w sieci”. Głupi brat, choć się spieszył, pomógł wróblowi. Kiedy ruszył dalej, zobaczył staruszkę, która szła z wielkim naręczem chrustu. Ona też go poprosiła o pomoc. Głupi brat nie tylko zaniósł drewno do chałupy, ale też rozpalił ogień w piecu. Potem spotkał jeszcze wilka, któremu wyciągnął cierń z łapy. W końcu dotarł do jakieś pieczary. Przed nią czekali wróbel, wilk i staruszka, przedziwnie zamieniona w piękną kobietę. „Byłeś dla nas dobry, teraz czeka cię nagroda. W głębi pieczary ukryte są skarby. Bierz ile chcesz” – rzekła do niego. Ale on zabrał tylko jeden woreczek złota. Wówczas zaproponowali, by wziął więcej. „Tyle mi wystarczy, aby uratować matkę” – odrzekł. Kiedy tylko wrócił i opowiedział, o tym, co go spotkało, mądry brat zbeształ go: „Durak, cała jaskinia złota, a ty zabrałeś jeden marny woreczek!”. Mądry brat wyruszył więc, by naprawić błąd głupiego brata. Po drodze spotkał wróbla, staruszkę i wilka, ale – zajęty sobą i myślami o szybkim zdobyciu majątku – ani myślał pomóc. W końcu dotarł do jaskini, a tam ta sama babinka powiedziała: „Weź swoją zapłatę”. Mądry brat rzucił się na złoto, zaczął ładować je do sakw i skrzyń. Kiedy jednak wrócił do domu złoto zamieniło się w robaki, pająki i węże. Tymczasem woreczek głupiego brata napełniał się złotem za każdym razem, kiedy tylko coś z niego wyciągnął. „Mądrego” zgubiły jego pragnienia, „głupi” natomiast umiał z nich zrezygnować. Właśnie on nie miał żadnych własnych pragnień. On „tylko” chciał pomóc matce i w związku z tym nie bał się, że coś straci, że coś go ominie. Można powiedzieć, że – nie zapominając o celu swej podróży – potrafił żyć „tu i teraz”.

Wybitny filozof Ludwig Wittgenstein powiedział kiedyś rzecz niezwykłą: „Jeśli za wieczność, miast nieskończonego trwania, uznamy bezczas, to żyć wiecznie będzie ten, który żyje w teraźniejszości”. Ludzie zazwyczaj rozumieją wieczność jako rozciągniętą w czasie nieskończoność, ale można ją też sobie wyobrazić jako zatrzymanie czasu w punkcie zero. Nie ma przeszłości i nie ma przyszłości. Mistycy Wschodu mówią o sztuce bycia „tu i teraz” lub o wyzwoleniu z więzienia wspomnień. Każde doświadczenie – twierdzą – pozostawia w pamięci ślad, przyjemny lub przykry. Na podstawie zebranych doświadczeń podświadomie próbujemy tak zaplanować swoją przyszłość, żeby powtórzyć to, co przyjemne i unikać tego, co przykre. Ale to jest droga donikąd, bo wówczas będą nami rządziły nasze lęki i pragnienia. Będziemy stale obawiać się, czy uda nam się uniknąć cierpienia i „ na zawsze” zatrzymać przyjemność. Tymczasem, aby osiągnąć szczęście i spełnienie, w każdym momencie powinniśmy umieć umrzeć dla całości tego, czym byliśmy i co dotychczas robiliśmy. I cały czas zaczynać wszystko od początku.

 

Nieprzewidywalni

O pewnym fenomenalnym koszykarzy z NBA, mówiono, że jego wielkość polegała na tym, że na parkiecie był całkowicie nieprzewidywalny. Działo się tak dlatego, że nie tylko przeciwnicy nie wiedzieli jaki ruch zaraz wykona, ale także on sam nie wiedział. Jego umysł nie wybiegał ani o sekundę do przodu. On był całkowicie skoncentrowany na „tu i teraz”, dzięki temu mógł adekwatnie reagować na aktualną sytuację. To nie oznacza, że odrzucił całą swoją wiedzę, on korzystał z niej automatycznie, rzucając do kosza czy dryblując. Jego umiejętności były tak wyćwiczone, że nie musiał się zastanawiać nad tym, jaki ruch wykonać, po prostu go wykonywał. To był jego klucz do sukcesu.

Z psychologicznego punktu widzenia różne tradycje religijne poprzez rozmaite praktyki uczą nas odpowiadać na sytuacje życiowe w taki sposób, byśmy wyćwiczyli się w „rezygnowaniu z siebie”. Tego właśnie Jezus uczył Apostołów: „Nie myślcie, co będziecie odpowiadać, kiedy będą zadawać wam pytania. Nie troszczcie się o to, co będziecie jedli albo pili. Nie myślcie o jutrze”. Nie obiecuje im, że nic przykrego im się nie przydarzy, uczy ich, że jeśli będą mieli właściwą postawę, jeśli będą umieli żyć „tu i teraz”, żaden ból, żadna starta, nie będzie im straszna, nawet śmierć.

 

Ile mogą kosztować lody?

Z perspektywy współczesnego świata dbanie o przyszłość, planowanie, przewidywanie, zapobiegliwość są czymś oczywistym i zrozumiałym. Żadna z tradycji religijnych tego nie neguje, ostrzega jednak, że jeśli na tym poprzestaniesz, poniesiesz klęskę. Carl Gustav Jung mówi o dwóch etapach stawania się w pełni człowiekiem. Pierwszy polega na przystosowaniu się do świata. Musisz zdobyć jedzenie, mieć jakiś dom, środki konieczne do życia. Natomiast w pewnym momencie, gdy masz już dom, rodzinę, wyrobioną pozycję, może pojawić się pustka i rozgoryczenie, nawet osiągniecie największego bogactwa i odniesienie niewyobrażalnego sukcesu, nie przyniesie spokoju i ukojenia. Nadal bowiem jesteśmy istotami skończonymi, narażonymi na cierpienie, choroby i śmierć. To dlatego Eklezjastes napisał: wszystko marność nad marnościami i pogoń za wiatrem (Koh 1,2). W tym momencie zaczyna się drugi etap, czyli zmierzenie się ze swoim światem wewnętrznym. Aby odkryć sens własnego życia, musimy wejść na ścieżkę rozwoju duchowego. Musimy porzucić ten świat, umrzeć dla niego. I wszystko na to wskazuje, że nie jest to kwestia tej czy innej religii, ale wymóg człowieczeństwa jako takiego.

Wtedy pojawia się jednak dość poważny problem. Wprawdzie większość ludzi zdaje sobie sprawę z własnej skończoności i widzi niedostatki tego świata, ale boi się go porzucić dla czegoś nieznanego. Paradoks polega na tym, że chcemy nadal cieszyć się życiem i postępować tak jak dawniej, ale już nie bardzo możemy. Jeśli bowiem nie porzucimy dotychczasowego życia, starej tożsamości, starego człowieka – to grozi nam wegetacja w „cichej rozpaczy”. Nerwica, niepokój egzystencjalny, brak poczucia sensu, doświadczenie absurdu – to także może się przydarzyć tym, którzy zbyt kurczowo trzymają się tego, co kiedyś było, a teraz musi odejść… Znajdujemy się wtedy w sytuacji Ewangelicznej, doskonale opisanej słowami: „Dotychczas chodziłeś tam gdzie chciałeś, a teraz przepaszą cię i pójdziesz tam gdzie nie chcesz” (J 21,18). To nie tylko pouczenie Jezusa do Piotra wypowiedziane w konkretnej sytuacji – to także trafny opis naszego losu i nieuchronnego spotkania ze śmiercią…

Paradoksalnie problem z „porzuceniem świata” mają też ci, którzy zrezygnowali z niego zbyt wcześnie – zanim nauczyli się żyć teraźniejszością. Jest w nich gdzieś ukryty żal i tęsknota za tym, czego się pochopnie wyzbyli. To ich wiąże z tym światem nieraz mocniej, niż gdyby korzystali z niego tak jak inni. Przypuśćmy, że ktoś w ten sposób odmawia sobie lodów czekoladowych. Wcześniej nie miał z nimi styczności, ale z jakiegoś powodu przyrzekł, że już nigdy w życiu ich nie spróbuje. Nieraz zdarza się, że gdy je widzi, myśli sobie: „Wszystko oddałbym za lody czekoladowe. No, ale trudno, przecież się ich wyrzekłem”. Dla kogoś innego te lody warte będą tylko 2,50 zł, dla tego zaś, kto się ich wyrzekł wcześniej nie próbując – mogą być warte bardzo dużo. Może przez całą resztę życia zastanawiać się co by było, gdyby jednak je kiedyś zjadł…

Jeżeli ktoś jest wolny od chęci posiadania, gromadzenia, ten świat będzie dla niego czymś niemalże rozkosznym. Jest taki film o mnichach tybetańskich, którzy jako uciekinierzy żyją w klasztorach założonych w Stanach Zjednoczonych. Kiedy oglądali komputery, komórki, ipody oczy świeciły im ze szczęścia. „To takie wspaniałe rzeczy” – mówili. Cieszyli się nimi jak dzieci. Ale równocześnie widać było, że te rzeczy ich nie niewoliły: gdyby musieli zrezygnować z notebooków i telewizorów, nie mieliby z tym problemu. Byli wolni. Jeśli jestem wolny, to jest mi obojętne, co posiadam, i – jak św. Paweł – umiem z biednymi biedować, a z bogatymi korzystać z obfitości. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Jestem otwarty na to, co przyjdzie, takie czy inne, przyjemne, czy nieprzyjemne.

Ale jednak na co dzień chcemy cały czas unikać cierpienia i powtarzać przyjemności. Zaraz po tym, jak coś się nam spodobało, mówimy: „Daj mi przepis na to ciasto, które zrobiłeś”, albo „Pojedziemy jeszcze raz do Tunezji, gdzie przeżyliśmy tak cudowne chwile”. To jednak nie ma sensu. Można próbować coś powtórzyć, ale prawie zawsze się rozczarujemy. Tort nigdy nie będzie smakował jak wtedy, kiedy go próbowałeś po raz pierwszy. To czego się spodziewamy i czego oczekujemy, zasłania nam rzeczywistość, a często uniemożliwia autentyczne i głębokie przeżywanie tego, co jest, co się dzieje aktualnie. Mistrzowie duchowi mówią: nie myśl o tym, co było lub będzie. Żyj teraz. Bowiem, jak sześćset lat temu powiedział Mistrz Eckhart, dominikanin: „Bóg jest Bogiem teraźniejszości. Jakim  cię znajduje, takim cię bierze i przyjmuje, nie takiego, jakim byłeś, lecz takiego, jakim jesteś teraz”.

 

dr hab. Bartłomiej Dobroczyński

Kancelaria Parafialna

zegar Poniedziałek, piątek:
07:00 - 09:00
zegar Wtorek, czwartek:
07:00 - 09:00, 16:00 - 18:00
tel Telefon:
(32) 222 31 21 wew. 15

Msze Święte

msza Niedziela i Święta:
07:00, 09:00, 10:30, 12:00, 16:30
msza Dni powszednie:
07:00, 18:00 (+ w piątek 16:30)
uwaga Ważne:

Szybki kontakt

church Adres:
41-400 Mysłowice
ul. Cegielniana 7a
Telefon Telefon dyżurny: 601 142 880
Telefon:
(32) 222 31 21
mail E-mail:
janow.miejskimailkatowicka.pl
Jesteś tutaj: Home KATECHIZM Katecheza dorosłych 2022.10.25 – Niebo w zasięgu ręki