- Szczegóły
- Poprawiono: 09 maj 2024
- Odsłony: 82
2024.05.14 – Sakrament Chrztu św. cz.1
Ks. Edward Staniek - Uwierzyć w kościół
1. Sakramentalna obecność Chrystusa
W refleksji i dyskusji nad sakramentami należy nieustannie mieć na uwadze trzy tajemnice: Boga, Chrystusa i Kościoła. Wszystkie religie świata uznają istnienie Boga i liczą się z Jego prawem. Chrześcijanie wierzą nadto we wcielenie Syna Bożego, czyli w Jezusa Chrystusa prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka. Katolicy i prawosławni wierzą w założony przez Niego, trwający nieprzerwanie od zesłania Ducha Świętego Jego Kościół.
Chrystus został na ziemi w założonym przez siebie Kościele. Taka była Jego decyzja. Ktokolwiek chce się z Nim spotkać, znajdzie Go w Kościele. Zasadniczo tę obecność Jezusa sprowadzić można do trzech form. Jest obecny w spotkaniu świętych ludzi. Gdzie dwóch albo trzech jest zgromadzonych w imię Moje, tam Ja jestem. Druga forma obecności to teksty natchnione. Jezusa można spotkać w Piśmie Świętym czytanym w duchu wiary. Trzecia forma Jego obecności to sakramenty.
Sakramenty są ustanowionymi przez samego Chrystusa widzialnymi znakami Jego obecności i działania na ziemi. Licząc się z naszymi możliwościami odbioru Chrystus postanowił posłużyć się znakami podpadającymi pod zmysły, po to, by dać nam pewność, że przeżywamy spotkanie z Nim. Są to znaki niezawodnie skuteczne, o ile spełnimy postawione przez Boga warunki. To jest mniej więcej tak, jakby Chrystus zostawił w Kościele olbrzymie źródło energii i kilka urządzeń służących do jej przetwarzania np. na światło, ciepło lub moc zdolną poruszać maszyny. To ta energia jest ukryta w konsekrowanym Chlebie i Winie. To jest Eucharystia. Natomiast jej wykorzystanie jest możliwe przez pozostałe sakramenty święte. I trzeba wyraźnie podkreślić, że jest to decyzja Chrystusa, a nie Kościoła. Kościół tylko obsługuje to wielkie urządzenie i tylko on ma monopol na sakramenty. Tak postanowił Chrystus. Ktokolwiek chce spotkać się z Chrystusem obecnym w sakramentach, może spotkać Go wyłącznie w Kościele. Stąd twierdzenie – Chrystus "tak", a Kościół "nie" – jest nieporozumieniem, to jest wyznanie całkowitej nieznajomości zarówno Chrystusa, jak i Kościoła.
Sakramenty są organicznie związane z Eucharystią. Chrzest daje prawo podejścia do Komunii Świętej. Jeżeli ktoś straci to prawo, może je odzyskać przez sakrament pokuty. Każdego, kto karmi się Komunią Świętą, czeka trudne świadectwo na ulicy, w domu, w zakładzie pracy. Ten kontakt ze światem wymaga dodatkowego wyposażenia w odwagę i mądrość, czego udziela sakrament bierzmowania. Człowiek chory, chcąc mieć pełny udział w Eucharystii, nie tylko przez jej przyjmowanie, ale i składanie z Chrystusem siebie w ofierze, ma do dyspozycji sakrament chorych. Małżonkowie, jeśli chcą w duchu Ewangelii rozwijać swoją miłość, podchodzą do Eucharystii związani sakramentem małżeństwa. Kapłan, jak już wiemy, jest sługą ołtarza odpowiedzialnym za to, by to wielkie urządzenie Bożej energii na ziemi ustawicznie mogło działać.
O tych sakramentach, o umiejętności korzystania z nich, i o bogactwie, jakie jest w nich ukryte, pragnę mówić w najbliższych miesiącach. Serdecznie zapraszam do udziału w tych katechezach wszystkich, których interesuje piękno i bogactwo Kościoła Chrystusowego i naszej wiary. Rozważania te potrzebne są nie tylko do odkrycia swojej godności, ale również do twórczych rozmów i do odpierania zarzutów, jakie nam stawia świat.
2. Znak ustanowiony przez Boga
W Starym Testamencie jest szereg wydarzeń, zanotowanych przez autorów natchnionych, które zapowiadały ustanowienie sakramentu chrztu świętego i pomagają nam odkryć jego bogactwo.
Takim obrazem jest potop. Najczęściej dostrzegamy w nim karę, ale to nie tylko kara. Woda została wykorzystana przez Boga do zmycia grzesznej ziemi, aby w odnowionym i oczyszczonym świecie sprawiedliwi mogli rozpocząć nowe życie.
Drugim wymownym obrazem jest przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Kiedy potomkowie Abrahama, uciekając z niewoli egipskiej, przechodzą przez wodę, zyskują wolność. Otwiera się przed nimi droga do Ziemi Obiecanej. Przez wodę zyskują wolność.
Na pustyni Mojżesz dwukrotnie przez wodę ratuje naród od śmierci. Raz wyprowadza wodę ze skały, drugi raz gorzką wodę uzdatnia do picia.
W refleksji nad tajemnicą chrztu świętego pragnę zatrzymać się nad wydarzeniem zapisanym w Drugiej Księdze Królewskiej. Jest tam stosunkowo dokładna relacja z życia proroka Elizeusza, największego cudotwórcy przed przyjściem Chrystusa na ziemię. Otóż Syryjczycy napadli na Izrael i zagarnęli niewolników. Wśród nich na dwór dowódcy wojsk syryjskich dostała się młoda izraelska dziewczyna. Odkrywa ona, że jej pan, Naaman, jest trędowaty. Choroba ta uchodziła wówczas za nieuleczalną i tylko interwencja Boga mogła położyć jej kres. Radzi ona, by pan pojechał do proroka, który jest w Izraelu, a ten go uleczy. Król syryjski wysyła więc Naamana do króla izraelskiego z poleceniem, by ten go uleczył. Król przeczytał list, rozdarł szaty i pyta, czy to nie prowokacja i szukanie zaczepki do wojny. Wówczas prorok Elizeusz prosi króla, by wysłał Naamana do niego, dla przekonania się, że jest prorok w Izraelu. Naaman przyjechał ze wspaniałym orszakiem i stanął przed domem Elizeusza. A ten nie wychodząc do niego, przez sługę polecił mu: Idź i obmyj się siedem razy w Jordanie. Otoczony dworem Naaman, czuje się upokorzony. Prorok nie wyszedł, nie oglądnął, nie dotknął jego ran. Co to za lekarz? Czy wody Jordanu są rzeczywiście takie cudowne? Czyż wody rzek syryjskich nie są lepsze? Cóż to za leczenie przez siedmiokrotne zanurzenie w wodzie? Nie podchodzi do polecenia proroka z punktu widzenia wiary, lecz rozważa je na płaszczyźnie mędrkowania, zamkniętej w ciasnych granicach ludzkiej logiki. Rozgniewany chce wrócić do swojego kraju. Na szczęście jego słudzy są mądrzejsi i przekonują go, że gdyby prorok kazał mu uczynić coś bardzo trudnego, to by to zrobił, dlaczego więc nie uczyni tak prostej rzeczy. Naaman był mądrym dowódcą i umiał słuchać mądrych podwładnych. Zanurzył się siedmiokrotnie w Jordanie i wyszedł z niego bez trądu. Wrócił do proroka, chciał mu płacić. Przywiózł bogate dary, dziesięć talentów srebra i sześć tysięcy syklów złota. Elizeusz powiada: nic nie przyjmę, bo to jest dzieło Boga, a nie moje. W takim razie Naaman prosi: daj mi kilka worków ziemi, chcę bowiem wrócić do swojego kraju i zbudować ołtarz, aby składać ofiarę tylko temu Bogu, który ma moc uzdrowić z trądu.
Obserwował to uczeń proroka, Gechazi, i żal mu było, że taki majątek przemknął mu koło nosa. Postanowił chociaż jego część zatrzymać dla siebie. Dopędził Naamana i powołując się kłamliwie na proroka, wyżebrał u uzdrowionego dwa talenty srebra i dwa ubrania. Kiedy stanął przed Elizeuszem, dowiedział się, że skoro wziął srebro i ubrania Naamana, to weźmie również jego trąd. Gechazi zostaje trędowaty. Taka jest relacja autora natchnionego.
To wydarzenie, do którego odwołuje się Chrystus w Ewangelii, zawiera bogatą treść. Dowiadujemy się z niego, że sakrament chrztu, który tu jest zapowiedziany w formie figury, jest ustanowionym przez Boga znakiem. W Jordanie nie było cudownej wody, to była zwykła woda. Nie wystarczy się wykąpać pięć, sześć razy, trzeba to uczynić tyle razy, ile polecił Bóg – siedem. Nie każdy, który się wykąpie w Jordanie, będzie czysty. Ten znak jest wyraźnie przeznaczony dla tego jednego trędowatego, dla Naamana. To Bóg zapewnił, że jeśli ten dokładnie zrealizuje polecenie, On sam będzie obecny w tym obrzędzie, dotknie go i oczyści. Wielka prawda – Bóg leczy, posługując się takim prostym znakiem.
Znak jest bardzo czytelny. Trąd był traktowany jako brud, należało się z niego oczyścić. Uważano, że trąd ciała jest znakiem grzesznej duszy, która wyrzuca na zewnątrz to, co ją gnębi.
Dziś odkrywamy coraz pełniej psychofizyczną jedność człowieka i możemy jeszcze lepiej rozumieć sakramentalne znaki. To, co jest na zewnątrz, w naszej postawie, działaniu, objawia to, co jest w środku, w nas. Słuchałem relacji psychologa. Wspominał on, że w swojej praktyce spotkał sparaliżowanego do połowy ginekologa, który ciągle strzepywał ręce. Długie analizy wykazały, że było to pragnienie strząśnięcia z rąk krwi. Już niewiele i niewyraźnie mówił, ale na zewnątrz wyrażał to, co było w głębi jego serca. Oby ten człowiek odkrył, że jest ustanowiony sakrament, w którym może swoje skrwawione ręce oczyścić.
Takich elementów, które ujawniają na zewnątrz to, co jest w środku, możemy obserwować dużo. Rozmawiałem z człowiekiem, który ciągle klął. Pytam: czy pan nie próbował opanować języka? "Próbowałem, powiada – ale to się nie da. To nie wystarczy nie mówić, to jest we mnie. To jest tak jak z wrzodem, który dojrzewa i musi pęknąć". Mówię mu: trzeba by ten wrzód uleczyć. "Ma ksiądz rację, tylko wtedy trzeba by było uleczyć całe moje życie". Klątwa to zewnętrzny znak jego duchowej choroby. Z obfitości serca mówią usta.
Celowo zrelacjonowałem całość opisu Księgi Królewskiej, przytaczając dramat sługi proroka z powodu zabranych pieniędzy. To również ma charakter typiczny. Otóż łaska sakramentu jest zawsze darem Boga. Sługa, który uczestniczy w przekazywaniu tego daru, nie może z tego powodu brać pieniędzy. Ale się stało, że w naszej praktyce połączono pieniądze z udzielaniem sakramentów. Jest rzeczą jasną, że kapłan powinien mieć na chleb, ale nie powinno się łączyć pieniędzy z szafowaniem sakramentami. Utrzymanie kapłana winno być na nowo przedyskutowane i ustawione tak, by przekazane mu pieniądze nie przysłaniały wielkości łaski zawartej w sakramentach.
Kończąc to pierwsze rozważanie dotyczące chrztu w oparciu o opis starotestamentalny stawiam pytanie: W jakiej mierze rozumiemy, że w znakach sakramentalnych jest obecny Bóg? W jakiej mierze jesteśmy podobni do Naamana przed oczyszczeniem w Jordanie, a w jakiej po oczyszczeniu? Czy wiemy, że tym znakiem posługuje się Bóg? Za chwilę będziemy świadkami sakramentalnego spotkania z Bogiem w Eucharystii. Czy odejdziemy od ołtarza szczęśliwi jak Naaman?
3. Obrzędy chrztu świętego
Jest kilka różnych form udzielania chrztu świętego. Już na przełomie I i II wieku autor nieznanego nam dokumentu pochodzącego z Syrii pisze w ten sposób: "Chrzcijcie w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego w wodzie bieżącej, jeśli nie masz wody bieżącej, chrzcij w stojącej. Jeśli nie możesz znaleźć zimnej, to w ciepłej, gdybyś zaś nie miał ani jednej, ani drugiej, wylej trzykrotnie wodę na głowę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego". Podstawową formą chrztu jest zanurzenie. Słowo greckie "chrzest", przełożone na język polski, znaczy "zanurzyć". Szukano wody bieżącej, tzn. żywej, która płynie ze źródła. Symbolika źródła i wody bieżącej była czytelna. Chodziło o stały dostęp do wody, której nigdy nie braknie. Chrzest był ważny, jeśli woda była stojąca, w jakimś zbiorniku, jeśli takiej wody nie można było znaleźć, wystarczyło polać głowę proszącego o sakrament, wymawiając słowa: ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Ta prosta instrukcja podana w Nauce Dwunastu Apostołów była doskonalona i rozbudowywana od IV wieku, kiedy to rzesze ludzi przychodziły do Kościoła, kiedy powstawały wspaniałe bazyliki, a obok nich budowano tak zwane baptysteria.
Chrzest powinien być udzielany u wejścia do świątyni, bo przez chrzest wchodzimy do Kościoła. W starożytności budowano specjalne baptysteria, niektóre z nich zachowały się do naszych czasów. Między innymi odkryto fundamenty baptysterium w Mediolanie, w którym św. Ambroży, biskup tego miasta, w 387 roku ochrzcił św. Augustyna oraz jego syna. Ponieważ ten sam św. Ambroży zostawił nam w dwóch dziełach dokładne wyjaśnienie obrzędu chrztu, mając odkopane fundamenty baptysterium, możemy dokładnie odtworzyć cały obrzęd.
Baptysterium w Mediolanie miało średnicę ośmiu metrów. To była dość duża budowla. Wokół były krużganki, w środku basen z wodą. Woda sięgała 80 cm. Na jednym brzegu stał biskup, do drugiego podchodził ten, który miał być ochrzczony. Zrzucał z siebie szaty. Był to znak symboliczny, zrzucenia z siebie dawnego życia. Wchodził do wody i dochodził na środek basenu, gdzie czekali na niego dwaj diakoni lub prezbiterzy, a jeśli chrzczona była kobieta, czekały dwie diakonisy. Kiedy kandydat do chrztu znalazł się między nimi, oni na swoich rękach, kładąc go na plecy trzykrotnie zanurzali w wodzie, a biskup wypowiadał słowa: Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Obrzęd miał miejsce z reguły w Wielką Sobotę.
Po tym trzykrotnym zanurzeniu nakładano na ochrzczonego białą szatę i w niej podchodził do biskupa, który z dłoni wylewał mu na głowę konsekrowaną oliwę, udzielając sakramentu bierzmowania. Po czym przechodził do świątyni, do ołtarza, gdzie po raz pierwszy mógł uczestniczyć we Mszy świętej. Na całej Mszy świętej mógł być obecny wyłącznie człowiek ochrzczony.
Przy tej rekonstrukcji obrzędu chrztu warto zaznaczyć, iż wszystkie jego istotne elementy są zachowane w Kościele do dnia dzisiejszego. Najważniejszym jest samo zanurzenie. Są w nim zawarte trzy prawdy. Pierwsza to oczyszczenie. Człowiek w chrzcie zostaje oczyszczony. Kąpiel ciała symbolizuje oczyszczenie duszy.
Druga prawda. Trzykrotne zanurzenie w wodzie przypominało trzy dni pobytu ciała Chrystusa w grobie. Chrzest to udział w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania. W chrzcie człowiek powstaje do nowego życia. Podchodzi do Eucharystii, aby mieć udział w tym jedynym pokarmie, który gwarantuje zmartwychwstanie ciała. W przeżywaniu tajemnicy duchowego zmartwychwstania pomagał fakt, że chrztu udzielano w Wielką Sobotę, w liturgicznym wspomnieniu śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
Trzecia prawda zawarta w słowach: Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, czyli zanurzam ciebie w Bogu. Odtąd całe twoje życie jest zanurzone w Bogu. Oto trzy wymiary tajemnicy sakramentalnego znaku.
Obok wejścia do świątyni mamy kropielnicę. Wchodząc mamy ręką dotknąć święconej wody i zrobić znak krzyża świętego: W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego przypominając sobie, że jesteśmy ochrzczeni i dlatego możemy podejść do ołtarza, by wziąć udział w świętej Ofierze.
4. Wyrzeczenie się świata
W chrzcie Bóg uświęca człowieka. Nie każdy jednak, kto wejdzie do wody i nad którym zostaną wypowiedziane sakramentalne słowa, faktycznie zostanie przez Boga uświęcony. Aby to mogło nastąpić, człowiek musi chcieć zostać uświęcony. Dlatego Bóg oczekuje od niego doniosłej decyzji, dokonania wyboru między perspektywami realizacji życia na ziemi.
Jedna to perspektywa życia doczesnego, ograniczonego barierą śmierci. Dla wielu śmierć jest rozwiązaniem wszystkich, nawet najtrudniejszych problemów. Ma to miejsce wówczas, gdy jest traktowana jako definitywny koniec ludzkiej egzystencji. Kto tak pojmuje życie, szuka szczęścia doczesnego i godzi się na logikę tego świata. Chce jak najlepiej się tu urządzić i wygrać doczesność. Taka jest jedna perspektywa życia.
Druga perspektywa uwzględnia możliwość nieśmiertelnego życia. Śmierć nie jest kresem. Istnieje szansa wejścia w świat wieczności, świat wiecznego szczęścia. W tej perspektywie obowiązuje logika wiary. Kto chce podejść do chrztu, musi zobaczyć te dwie różne perspektywy realizacji ludzkiego życia i dokonać wyboru. Ten wybór jest zasadniczy. Świadomie i dobrowolnie decyduję się na to, że moje życie traktuję jako drogę do życia wiecznego. Wybieram perspektywę nieśmiertelności. Wtedy trzeba zgodzić się na to, że nic, co jest ziemskie, nie może być ostatecznym celem mojego życia, jest tylko etapem, jest dobrem, po które, o ile mi nie przeszkadza w zdobywaniu nieśmiertelności, mogę sięgnąć, ale nie jest ono celem mojego życia. To spojrzenie na doczesność jako na drogę, jako na środek, który pomaga w osiągnięciu wyższego celu, nie jest równoznaczne z odrzuceniem doczesności, z negatywnym spojrzeniem na to, co ziemskie. Przeciwnie, dopiero wtedy człowiek zaczyna rozumieć Pana Boga, który po stworzeniu wspaniałego świata powiedział, że "to wszystko jest bardzo dobre". Ale ta ziemska droga jest tak bogata i pełna uroku, że kusi, by zatrzymać się na niej samej. Doczesne dobra wołają: zostań, nie martw się, nie wysilaj się, zatrzymaj się tylko przy nas. Ten, kto podchodzi do chrztu, musi powiedzieć: nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie zdecyduję się na myślenie o moim życiu wyłącznie w kategoriach doczesnych. Zawsze chcę pamiętać o tym, że każdy dzień zbliża mnie do innego, nowego życia.
Kościół, chcąc ułatwić podjęcie tej decyzji, stawia kandydatowi do chrztu trzy pytania.
Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? Grzech jest nieporządkiem, grzech to bałagan. Każdy bałagan ogranicza naszą wolność. Wystarczy popatrzeć do szafy: jeśli w niej nie jest poukładane, to chcąc coś znaleźć, tracimy czas i denerwujemy się. Jeśli w niej wszystko jest na swoim miejscu, jesteśmy panami sytuacji, jesteśmy wolni. Jeśli bałagan jest w mieszkaniu, człowiek w nim ginie. Jeśli w mieszkaniu jest porządek, człowiek jest jego panem. Pierwsze pytanie postawione kandydatowi do chrztu dotyczy jego decyzji życia w świecie Bożego porządku. Świat jest rządzony prawami ustanowionymi przez Stwórcę, ochrzczony godzi się na szanowanie tych praw, wiedząc, że ile razy popełni grzech, traci wolność. Chce żyć w świecie ładu i porządku po to, aby był człowiekiem wolnym, chce żyć według logiki Bożego prawa, aby nie stracić wolności.
Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował? Chodzi tu o decyzję zachowania higieny ducha, chodzi o to, by człowiek przestrzegał zasad, o których mówi Chrystus. Jeśli cię ręka gorszy, odetnij ją, jeśli oko, wyłup je, jeśli noga, odetnij ją. Chodzi o wielkie wartości, o coś, co może być tak samo cenne jak oko, ręka i noga i co może zagrażać duchowi w naszej wędrówce do świata wielkich wartości. Kiedy ręka zatrzymała się na jakiejś wartości doczesnej i nie chce jej puścić, ochrzczony musi się zdecydować na to, że ją odetnie, aby zachować wolność. To trudna i bolesna decyzja. Tę właśnie decyzję podejmuje człowiek podchodzący do wody chrzcielnej. Jeśli jakakolwiek wartość doczesna zagrozi perspektywie mojego dojścia do domu Ojca Niebieskiego, wtedy z niej rezygnuję, chociażby to miało tak boleć, jak odcięcie własnej ręki.
Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? Kandydat do chrztu musi realnie potraktować księcia tego świata. Chodzi tu o potężną siłę zła, z którą trzeba przez całe życie walczyć. Rodzimy się w świecie doczesności i mamy przed sobą perspektywę śmierci. Książę tego świata, który stracił szczęście wieczne, z zazdrości chce nas wszystkimi dostępnymi mirażami zatrzymać w doczesności, abyśmy nigdy nie uczestniczyli w szczęściu, które on bezpowrotnie utracił.
Wchodząc do wody chrzcielnej wiem, że rozpocznę drogę, która jest nie tylko wspaniała, piękna i kusząca różnymi przemijającymi dobrami, abym się przy nich zatrzymał, ale również wiem, że będę musiał walczyć z rozbójnikiem, który na niej czeka, chcąc mi przeszkodzić w dotarciu do domu Ojca Niebieskiego. Przed chrztem mam podjąć decyzję, że nie chcę mieć żadnych układów z księciem tego świata. Tylko ten, kto podjął taką decyzję i zdecydował się na wejście w świat wiary, wchodząc do wody i przyjmując chrzest W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego może być uświęcony przez Boga. Jeśli tej decyzji nie ma, to może być zanurzony w wodzie i słyszeć wypowiedziane słowa, a świętości nie otrzyma. Tak jest, gdy mamy do czynienia z chrztem człowieka dorosłego. Tak jest również, gdy rodzice przynoszą dziecko, bo w trosce o jego szczęście chcą ustawić je od razu na drodze życia wiecznego. Oni też biorą odpowiedzialność za wychowanie dziecka do wartości chrześcijańskich.
Jeśli człowiek świadomie i dobrowolnie podejdzie do chrzcielnicy, to perspektywa jego chrześcijańskiego życia otwiera się jako droga piękna i wspaniała. Jeśli natomiast ta decyzja jest niedowartościowana i chodzi tylko o ceremonie, a decyzja jest nie podjęta, to wchodzimy w pozorne chrześcijaństwo, które nie daje uświęcenia ani żadnej mocy wewnętrznej, nie zmienia człowieka, a rodzi szereg nieporozumień. Wyrzeczenie się świata to jest punkt wyjścia, sam fundament chrześcijańskiego życia. Ta jedna decyzja – wiem, jaką perspektywę życia wybieram i z jakiej rezygnuję – kształtuje wszystkie dni życia, każdą godzinę, każdą sekundę, wymaga wierności. Zdecydowałem, powiedziałem przed Bogiem, mam być słowny. Obok nas żyją ludzie, którzy nigdy tego wyboru nie dokonali. Wybrali doczesność, niech wygrają doczesność, to ich sprawa. My wybieramy doczesność tylko jako drogę do wyższych wartości. Toteż umiemy się nią cieszyć i posługiwać tak, by pomagała nam w realizacji głównego celu naszego życia. Tak stawia sprawę Bóg. Tak ustawione jest wejście w świat wiary, chodzi o realizm i odpowiedzialność za decyzję.